Rozdział 14
Kręgi na wodzie
„Społeczeństwo reprezentowane przez solidarnościowe elity okazało się dla nich szalenie zacofanym „materiałem do modernizacji”: tradycyjna klasa robotnicza powinna zaniknąć, rolnicy w ilości powyżej paru procent to wstyd wobec Europy, a inteligencja czym prędzej powinna się przekształcić w klasę średnią czy salariat, żeby zlikwidować wschodnioeuropejską anomalię rozwojową.”
(Robert Spałek „Jarosław Guzy. U źródeł złego i dobrego. Rozmowy z pierwszym przewodniczącym Krajowej Komisji Koordynacyjnej NZS”, IPN, Warszawa 2009)
Kapitulacja westmanów, a tym bardziej ich późniejsze wysługiwanie wrogim Polsce siłom, miały swoje doniosłe i przykre konsekwencje. Jak by bowiem nie skłócono wewnętrznie polskiego społeczeństwa, inteligencja pozostała elitą. Za jej przykładem i zachętą, a także pod wpływem propagandy medialnej, której nikt się nie przeciwstawiał, zaczęły intelektualnie godzić się z rzeczywistością również warstwy niższe.
Musicie tu wiedzieć, jak wyglądała mentalność typowego polskiego chłopa oraz robotnika - mieszkańców małych miast w tych rozważaniach pomijam, ponieważ wskutek upadku rzemiosła i centralizacji handlu straciły one swoją oryginalność. Chłop przyzwyczajony był od schyłku XIX w., że z upływem czasu jego życie stawało się coraz łatwiejsze. Praca na dziewiętnastowiecznej wsi, na której nie było jeszcze maszyn – zwłaszcza na przeludnionej wsi polskiej, gdzie ludzie ani nie odżywali się dobrze, ani często nie było ich stać na pełne wyposażenie gospodarstwa w sprzęt i siłę pociągową – była bardzo ciężka.
Po 1989 r. „ludzie nowocześni” z dużych miast zaczęli masowo kupować od chłopów ziemię pod domki letniskowe. Przynosiło to duże zyski. Chłop zrozumiał, że widać dalszy etap ułatwiania życia polega na tym, że się radośnie żyje z wyprzedaży ojcowizny. Z czasem przyzwyczajał się do tej myśli i zaniedbywał ziemię coraz bardziej – zwłaszcza, że nie przynosiła praktycznych zysków, a jak się dowiadywał, to zysk jest najważniejszym miernikiem wartości każdej działalności. „Jeśli nawet przyjdzie sprzedać wszystko, to zawsze będzie można przenieść się do dużego miasta i tam stać się człowiekiem jeszcze bardziej nowoczesnym”. Oczywiście, chłop, który dziś sprzedaje ziemię pod domek letniskowy nielubianemu przez siebie – bo egoistycznemu, aspołecznemu i konsumpcjonistycznemu - mieszkańcowi dużego miasta, jutro tak samo chętnie sprzeda ją dowolnemu obcokrajowcowi. Zwłaszcza, że ten drugi będzie mógł zapłacić dużo więcej.
Co prawda, tradycyjna chłopska mądrość nakazywała umiar, szacunek do ojcowizny, trzymanie się jej z przysłowiowym chłopskim uporem, poprzestawanie na tym, co się samemu wypracowało. Czytałem kiedyś o chłopie w Łomżyńskiem, który nie chciał w czasie pierwszej okupacji sowieckiej (od 1939 r.) przyjąć ziemi z parcelacji majątku ziemiańskiego, mówiąc, że dziś on weźmie cudzą własność, a jutro ktoś weźmie jego. Wyraźnie więc uznał, że na tym się nie skończy – gdy raz się uzna, że można kogoś pozbawić własności, potem ten, kto jest u władzy, może pozbawiać jej kogokolwiek. Zdawał sobie również sprawę, że udział w pozbawieniu kogoś własności oznacza moralną zgodę na bałagan, który nastąpi potem. On zaś tej zgody dawać nie chciał.
Niestety, tradycyjne chłopskie mądrości do nowej rzeczywistości pasowały dokładnie tak samo, jak wartości inteligenckie. Były uważane za przejaw zacofania, co na zasadzie przekonania, że kapitalizm to nowoczesność, a jedyną alternatywą dla niego jest komunizm, utożsamiano coraz częściej... no, zgadnijcie, z czym? Chłop, który przestał żyć w swojej tradycyjnej, ludowej kulturze, żył zresztą w świecie, w którym głównym autorytetem i źródłem informacji stał się telewizor. Chłop widział w nim Polaków, którzy pomagali w przechodzeniu polskiej własności w obce ręce, i jeszcze byli za to chwaleni. Widział ludzi, którzy żyli na kredyt, i byli nazywani zaradnymi oraz nowoczesnymi. Dowiadywał się też z niego, że prawdziwie nowocześni są mieszkańcy dużych miast, a reszta to nieudacznicy. Widział w nim wszystko to, co dla niego było naganne i obrzydliwe – ale przedstawiane było właśnie jako przejaw elitaryzmu. Wszystko to oczywiście stało w jaskrawej sprzeczności z tradycyjną mądrością chłopską – i chłop zrozumiał, że ona nie jest już aktualna, bo „teraz świat jest inny”.
Robotnik z kolei zdawał sobie sprawę, że ceną przystosowania do warunków pracy w przemyśle jest pewnego rodzaju uwstecznienie osobowości, a więc pewien defekt w sferze wartości niematerialnych. Przemysł sprzyjał materializmowi – mechanizacji człowieka i ograniczeniu się wyłącznie do pracy zarobkowej oraz fizjologicznej regeneracji. Prace fizyczne w przemyśle, zwłaszcza początkowo, gdy mechanizacja była jeszcze słaba, były bardzo destrukcyjne dla psychiki i intelektu – np. przykręcanie przez całe życie jednej śrubki. Co prawda, robotnicy z okresu powojennego, a zwłaszcza z czasów „Solidarności”, wychodzili z tego, upodabniając się coraz bardziej do inteligencji, ale wszystko zdusił zimny prysznic „wolności”.
Teraz robotnicy – czy byli robotnicy - wytłumaczyli sobie, że widać jest takie ogólne prawo, iż cała „nowoczesność” i „rozwój” polegają na budowie wartości materialnych kosztem niematerialnych. Teraz więc, na nowym jej etapie, powinni zajść w tym kierunku jeszcze dalej. Stać się jeszcze bardziej „trybikiem w machinie”, zwłaszcza gdy w Polsce praktycznie zlikwidowano przemysł – to w przypadku zwykłego pracownika niewykonalne1. Można jednak się za to ogłupić i zdziczyć – zwłaszcza, że ten właśnie kierunek wskazywały media, wzywające do „wyzwolenia się” z zasad moralnych. Nic dziwnego, że granice między dawnymi robotnikami a światem przestępczym zaczęły się coraz bardziej zacierać2.
***
Zło rozchodziło się jak kręgi na wodzie. Pouczające pod względem obserwacji przemian społecznych były moje wyprawy po Mazowszu, które miały miejsce na przełomie tysiącleci. Przekonałem się, że patologie społeczne tworzą krąg wokół Warszawy. Że istnieją poza tym kręgiem jeszcze tereny tak „zacofane”, iż np. znajdujący się w jakiejś miejscowości nieużytkowany budynek nie jest wykorzystywany jako ubikacja. Widziałem też, jak patologie w pewnych miejscach, w których ich nie było, pojawiają się i z roku na rok się wzmacniają. Gdy byłem pierwszy raz w północnej części Kurpiowszczyzny Zielonej, nie widziałem w ogóle zjawiska „wyzwolonej” spod władzy rodziców, zdziczałej młodzieży. Potem pojawiło się ono, a później z każdym rokiem było coraz silniejsze.
Stała się więc rzecz niesłychana i dotąd niewyobrażalna – dotychczasowa inteligencja, która – mimo wad - była motorem postępu etycznego i intelektualnego, zmieniła raptem front o 180 stopni i zaczęła przodować w przyjmowaniu i rozpowszechnianiu zła3 oraz głupoty. Im bardziej centralnym ośrodkiem była dana miejscowość, tym w większym stopniu było to widać. Reszta ludności, poganiana przez media obelgami, rychło zaczęła brać na swój sposób przykład z elit. Okazywało się zresztą, że jest to bardzo łatwe i przyjemne – wprawdzie na krótką metę, ale tego media akurat nie mówiły.
W ten właśnie sposób, w imię „wolności i rozwoju”, ideały „Solidarności” zostały utopione w gnojówce.
***
Gdy patrzyło się na „modernizujące” Polskę „wolnościowe” przemiany, odnosiło się wrażenie, że z Polaków uchodzi powietrze. Zanikały szybko funkcje społeczne i dawne wpływy inteligenckie wśród warstw niższych, przejawiające się choćby w zainteresowaniach intelektualnych. Więź społeczna zaczęła się rozkładać.
Społeczeństwo, dawniej składające się – zupełnie po „feudalnemu” – z warstw różniących się pełnioną w nim misją: chłopów, robotników i inteligencji, z pozostałościami tożsamości małomieszczańskiej, przemieniało się w społeczeństwo „nowoczesne”. Skonstruowane ono było wg zupełnie innych zasad, bliźniaczo podobne do komunistycznego ideału „społeczeństwa bezklasowego”. Zaczynało się ono składać teraz z panów, którzy mają prawa, bo mają znajomości i pieniądze (na ogół postkomunistów, byłych esbeków i cudzoziemców), niewolników, którzy mają wyłącznie obowiązki, oraz pozbawionego jednego i drugiego marginesu społecznego, używanego czasem przez tych pierwszych do trzymania w ryzach tych drugich. Dwie pierwsze grupy wyznawały kult pieniądza i różniły się w oczach ogółu tym, czy posiadały go dostatecznie dużo, by decydować. Trzecia grupa składała się pariasów, których jednak na swój sposób szanowano - bo się ich bano.
Część niewolników naiwnie wierzyła, że istnieje szansa na dołączenie do grupy panów - i w celu, by się to udało, zaharowywała się dla swoich zwierzchników na śmierć. Tę „śmierć” niekoniecznie trzeba uważać za przenośnię – znany jest styl życia „młodych, wykształconych, dynamicznych pracowników nowoczesnych firm”, po całym tygodniu szaleńczego „wyścigu szczurów” odreagowywali się w klubach, czego elementem były nader często narkotyki i przypadkowe stosunki seksualne4. Bardzo często kończyło się to smutno.
Ci, którzy tej wiary w awans nie posiadali lub ją stracili, staczali się do grupy trzeciej5. Więź, solidarność międzyludzka oficjalnie dopuszczalna stawała się tylko wśród marginesu społecznego (przez co dodatkowo zaczynała się źle kojarzyć). Doprawdy, aż dziwi, że w czasach, w których kwestionuje się sens istnienia stowarzyszeń zawodowych tylko na podstawie istniejących w nich patologii, nie zrobiono z tego zarzutu i nie zaczęto więzi międzyludzkiej i poczucia solidarności oficjalne potępiać, jako przejawu bandytyzmu.
Uzupełnieniem dla tego podziału był podział społeczeństwa oparty na biologii. Materializm ma bowiem to do siebie, że segreguje ludzi, oprócz zamożności, właśnie według tych cech, jako materialnych lub bliskich materialnym. Nietrudno zauważyć, że już w czasach PRL-u były osobne osiedla dla starszych, osobne – dla młodszych; już wtedy też przeciwstawiano „zacofanych” (tj. doświadczonych) starych „nowoczesnym” (bo naiwnym) młodym. „Demokratyczna modernizacja” Polski, która miała miejsce po 1989 r., oznaczała dalszą radykalizację orientacji na biologizm. Tendencja ta stała się wręcz dominująca, starano się bowiem wypromować wręcz oficjalny, zagwarantowany prawnie podział społeczny na grupy biologiczne, oparte na konflikcie jednostek o jakichś cechach biologicznych z jednostkami o innych cechach biologicznych i w związku z tym na egoizmie grupowym. Lansowano więc jako „mniejszość” kobiety czy homoseksualistów; znamienne jest tu zresztą właśnie to obsesyjne skupienie się na kwestii płciowości. Był to z kolei rezultat typowo materialistycznego, obsesyjnego zainteresowania fizjologią i typowego dla „wolnych jednostek” hedonistycznego skupienia na przyjemności. Nie przypadkiem też radykalny feminizm wydał z siebie tzw. literaturę menstruacyjną.
Do tego właśnie sprowadzała się „demokratyczna” koncepcja „różnorodności” i „społeczeństwa obywatelskiego”. Powstaje tu jednak pytanie: czy „zacofane” społeczeństwo sprzed wprowadzenia tych zmian, oparte na podziale stanowo-zawodowym, więziach sąsiedzkich i zainteresowaniach – nie było przypadkiem chętniejsze do uczestniczenia w życiu publicznym i bardziej różnorodne?
***
Gdyby ktoś nam powiedział 20 lat temu
-
że w „kapitalizmie” sowieckie czołgi zostaną zastąpione przez zachodnie pieniądze,
-
że „wolność i demokracja” będą przejawiać się w walce o wprowadzenie i utrwalenie jak największej ilości patologii społecznych,
-
że w „wolnej Polsce” zapanuje powszechny materialistyczny egoizm, a społeczeństwo zacznie rozproszkowywać się na jednostki, zaś byli komuniści nie tylko najwięcej z mieszkańców Polski skorzystają na przemianach, ale staną się kimś powszechnie szanowanym i uznanymi wzorcami do naśladowania,
-
że będziemy musieli pod groźbą oskarżenia o dziwactwo, utopię i komunizm wyprzeć się wszystkiego, co dla nas cenne, i że będziemy potem starali się na wyścigi to lekceważyć, kompromitować i ośmieszać,
...nie uwierzylibyśmy.
1 Chyba, żeby ktoś zdobył „wykształcenie” i zatrudnił się w biurze „wielkiej i nowoczesnej” firmy.
2 Dodajmy, że takie tendencje były wówczas usilnie lansowane – głównie za pomocą filmów, poprzez które starano się pokazać, że życie gangstera jest „fajne”. Sprzyjała również takim wyborom moralnym destabilizacja życia w „nowoczesnym kapitalizmie”, przejawiająca się głównie w chronicznym bezrobociu.
3 Np. dawniej przekonanie, że za oszustwo odpowiada oszukany, że sam jest on sobie winien, że okazał się „frajerem”, że jest to jego wewnętrzny problem, który nikogo poza nim nie powinien obchodzić – było charakterystyczne dla marginesu społecznego, dla środowisk przestępczych. Po 1989 r. jego głównym źródłem, zarażającym całą Polskę, stali się „nawróceni” na liberalizm gospodarczy inteligenci. Ba, liberałowie gospodarczy w swojej bezczelności szli tak daleko, że twierdzili, iż w oszukaniu nie ma nic złego, bo przecież oszukujący dał oszukanemu „szczęście” – czyli chwilowe poczucie zadowolenia, zanim tamten zorientował się, że został oszukany.
Nie brak i bardziej drastycznych przykładów. Po 1989 r. pojawiło się wśród studentów niespotykane wcześniej zjawisko prostytucji. Początkowo traktowano ją jako rodzaj ekstremalnej przygody. Czy można się temu dziwić, skoro przez tyle lat namawiano ludzi do „wolnej miłości” i głoszono, że wszystko jest na sprzedaż, skoro strywializowano dotychczasowe źródła ekstremalnych emocji pozytywnych (patrz przypis następny) i skompromitowano jako „komunizm” wartości niematerialne - w tym honor, zaś wielkie korporacje dodatkowo przekonały ludzi, że „w nowoczesności i kapitalizmie” istotnie nie ma dla niego miejsca? W trakcie wprowadzania uzupełnień do tej książki natrafiłem na artykuł, pokazujący dalszy ciąg tego procesu. Oczywiście, z czasem studenci połączyli w logiczną całość fakt likwidacji kolejnej bariery moralnej z chronicznym brakiem uczciwie płatnej pracy w Polsce - i prostytucja stała się dla wielu z nich po prostu sposobem na życie. Z obecnych badań wynika, że prostytuuje się nawet co piąty student; niewiele więcej kobiet niż mężczyzn (Agata Jankowska i Anna Szulc „Student daje ciała”, „Przekrój”, 1 III 11).
4 Niestety, seks, alkohol i narkotyki (oraz ewentualnie New Age) stawały się w sytuacji, w której przecież wszystkie inne źródła silnych emocji pozytywnych zostały skompromitowane, zdewaluowane i ośmieszone, jedynym wręcz ich źródłem. Był to bowiem praktycznie jedyny sposób na oderwanie się od zupełnie już pozbawionego ich życia, zapomnienia choć na chwilę o nim. Nie można tych ludzi w żaden sposób porównywać z wcześniejszymi o kilkadziesiąt lat hipisami. Tamci mieli wybór – woleli korzystać ze złych sposobów zwiększania intensywności przeżyć emocjonalnych, bo to było łatwiejsze. Dziś trwać przy pozytywnych sposobach można w zasadzie tylko samotnie, wbrew otoczeniu (a przynajmniej skrywając to przed innymi) – co jest bardzo trudne i przynosi efekty połowiczne, ponieważ większość z tych przeżyć ma charakter wspólnotowy. Trwanie takie łączy się też zawsze w większym lub mniejszym stopniu z wykluczeniem społecznym. Tak więc za cenę ogromnego wysiłku woli osiąga się niewielki efekt – i bodajże więcej przeżywa przykrości, niż przyjemności. Czyż można się dziwić, że amatorzy środków psychoaktywnych i „wolnej miłości” są dziś dużo liczniejsi?
5 Nie dotyczy to drobnomieszczan. Ci nie mieli zamiaru dołączać do pierwszej grupy, bo podjęcie takiej próby jednak wymagało jakichś wyrzeczeń, a oni nigdy nie mieli ambicji większych, niż zapewnienie sobie możliwie przyjemnego, bezpiecznego i wygodnego życia w jak najłatwiejszy sposób. Już w PRL byli oni liczni, a wywodzili się spośród zdegenerowanych inteligentów, półinteligentów i ćwierćinteligentów. Rozsadnikiem ich było środowisko urzędnicze, bo na wpół okupacyjny ustrój PRL umożliwiał władzy wyładowywanie swoich kompleksów na obywatelach, a moralne miernoty lubią wyżywać się na słabszych. Zjawisko to umożliwiło potem szerzenie się liberalizmu gospodarczego, bazującego w znacznym stopniu na niechęci do „urzędników”.
Tożsamość westmanów pozostawała, rzecz jasna, w silnym konflikcie z drobnomieszczańskim stylem życia, co było naturalną obroną inteligencji przed zwyrodnieniem. Popularne były krytycznie odnoszące się do niego piosenki Wolnej Grupy Bukowiny, jak „Bez słów”:
Chodzą ulicami ludzie,
Maj przechodzą, lipiec, grudzień,
Zagubieni wśród ulic, bram.
Przemarznięte grzeją dłonie,
Dokądś pędzą, za czymś gonią,
I budują wciąż domki z kart...
A tam w mech odziany kamień,
Tam zaduma w wiatru graniu,
Tam powietrze ma inny smak.
Porzuć kroków rytm na bruku,
Spróbuj – znajdziesz, jeśli szukasz,
Zechcesz – nowy świat, własny świat.
Płyną ludzie miastem szarzy,
Pozbawieni złudzeń, marzeń,
Omijając wciąż główny nurt.
Kryją się w swych norach krecich
I śnić nawet o karecie
Co lśni złotem – nie potrafią już...
Oczywiście, „upadek komunizmu” był wielkim zwycięstwem drobnomieszczan. Katastrofa warstwy inteligenckiej wpędziła w ich szeregi nowych członków, a sami inteligenci okazali się komunistycznymi głupcami – co znacznie dowartościowało drobnomieszczan. Mogli też oni świętować swoje „wyzwolenie” (do którego się zwykle nie przyczynili), bo jakiekolwiek ograniczenia konsumpcji znikły.