„skądinąd” - przesłuchanie autora Mateusza Nocka

     Dzisiaj mamy niezwykłą przyjemność porozmawiać z Mateuszem Nockiem, który jest autorem poematu inspirowanego twórczością Edwarda Stachury pt. „skądinąd”.

     Książka miała swoje pierwsze wydanie w 2018 roku, jednak jak twierdzi autor to wydanie „było nieudane”, a w tym roku ukazała się oficjalnie w Oficynie Wydawniczej RuthenicArt w Krośnie. Postanowiłem zapoznać z tym poematem i przesłuchać autora zadając kilka pytań.

Krzysztof Wiśniewski: Witam Ciebie serdecznie. Na początku zadam Tobie kilka pytań, które zawsze padają na początku. W jakim wieku zachwyciłeś się twórczością Edwarda Stachury? Sam go odkryłeś?

Mateusz Nocek: Cześć! Jasne, oczywiście! Słuchaj, z poznaniem Stachury... to też ma swoją historię. Znasz mnie, wiesz, jak lubię rozmawiać, zatem postaram się w skrócie. Oczywiście tato grał mi piosenki Steda, w wykonaniu SDM, ale ja nie wiedziałem, w wieku 2 – 6 lat kto to jest? Pamiętam, że w piątej klasie szkoły podstawowej, gdzieś (nie pamiętam, czy w szkole, czy poza nią) wpadła mi w dłonie krótka biografia Steda. Przeczytałem, machnąłem ręką, na występujące w przedstawionej biografii słowo „uciekinier”. Chodziłem wówczas do starszych o bodaj około 7-8 lat  kolegów w swojej wsi, pograć na gitarach, coś podpatrzeć, porozmawiać o sztuce. Bracia; grali rocka, poezję. Była jesień. Nostalgia, dym z kominów, rześkie powietrze, wczesny zmrok. Na odchodne mówi do mnie jeden z braci, mój imiennik:

- A może zacznij coś czytać? Ja czytam Pana Tadeusza, odświeżam sobie.

- Serio? Mnie to nie rusza. - Mówię.

- Mam tu książkę Stachury, ale Ci jej nie pożyczę, bo to unikatowe wydawnictwo, poza tym ją czytam. - Mówi.

Na co ja:

- Stachura? Stachura? A no, coś tam słyszałem...

- To jest gość, co się rzucił pod pociąg, i przeżył! Wyobcowany, outsider, wędrował i pisał. - Rzecze. Coś mnie wtedy uderzyło... spodobał mi się taki pisarz, poeta, ktoś, kto sam w pewnym momencie życia uznaje, że zrobił co miał zrobić od A do Z i sam wyznacza sobie jak i kiedy chce odejść. To mnie zafascynowało. Zgrał mi na płytkę „Madame” Kondrak&Mikołajczak. Zakochałem się.  Później w gimnazjum, braliśmy Stachurę, wiersz pt. „Życie to nie teatr”. Tekst znałem już na pamięć dzięki Kondrakowi, SDM, Gałązce. Byłem obcykany najbardziej, bo już zacząłem się interesować poszczególnymi wierszami, piosenkami, itd. Znów natrafiłem na podobną notkę w książce obok wiersza i słowo „uciekinier”. Po całym ciele przeszło mi stado ciarek i wtedy postanowiłem: będę pisał. A szczególnie o tym co mnie boli, i o tym, że [nie tylko Ty Stachuro duszę na ramieniu nosisz]. - Tak pomyślałem i zacząłem pisać piosenki, „Madame” Kondrak&Mikołajczak uwiodło mnie. Spędzałem noce do rana huśtając się na solidnej huśtawce u ciotki na podwórku. Później już swobodnie wszystko popłynęło w dobrą stronę, stronę mądrości. 

K.W.: Który tekst, książka poety sprawiła, że zacząłeś go czytać i stałeś się jego wiernym czytelnikiem?

M.N.: No właśnie, tak jak mówiłem. Były piosenki, wiersze, ale to nie było to. Raczej pobieżnie. To znaczy, pierwsza była „Siekierezada”. Wtedy zrozumiałem, że moim jedynym celem w życiu na ów moment jest przeczytanie wszystkiego co napisał Stachura. Od „Zimy leśnych ludzi” się zaczęło. Później „Cała Jaskrawość”, a dalej za koleją, opowiadania, wszelka jego proza, później od nowa poezja z piosenkami włącznie. Musiałem najsampierw w natchnieniu dać się uwieźć prozie, by zrozumieć jego poezję. 

K.W.: Czy przed Edwardem Stachurą miałeś, masz, jakichś ulubionych poetów, pisarzy i, i czy są tacy, których cenisz na równi z nim? 

M.N.: Przed Stachurą była nicość! Cha, cha, cha! Żartuję, oczywiście. Chociaż można by było taki też wysnuć wniosek. Nie lubiłem czytać lektur. W ogóle nie lubiłem czytać, Stachura nie tylko czytać mnie zachęcił, a także wskazał kierunek, by iść taką ścieżką, na której przechodzisz przez taki uniwersytet, po ukończeniu którego albo jesteś wolnym wariatem, albo człowiekiem, którego rzucający cień ma ogon i kontury chochlika , albo... wiesz aż za dużo jak na swój wiek, zyskujesz inteligencję, posiadasz mądrość, nabywasz słodką bezczelność, wzrasta niemożebnie poczucie własnej wartości, wznosi się Twój poziom narcyzmu i rozmawiając z kimkolwiek o czymkolwiek, nie wiesz sam, czy właśnie żartujesz, czy jesteś poważny. Niemniej wszystko ma swoją cenę, a ta ostatnia opcja pozornie najlepsza, bo zachowujesz zmysły, duszę, rzucasz swój własny cień, ale ten zły wie, żeś kończąc naukę, przekroczył próg uniwersytetu z dyplomem powyżej 4+, i ma Cię na oku non stop, a czasami wbija takie szpile w serce, że zwykły „dół” to przy tym kpina. Wiedzą coś o tym, moi najbliżsi, którzy te moje stany znają, oraz Ci, którzy czytając to, wiedzą, że to nie jest zwykłe „pieprzenie”. Trochę się zagalopowałem! Wybacz! Do rzeczy! Tak! Na równi ze Stachurą cenię wielu. Ale trzeba pamiętać, żeby, ani nie porównywać, ani nie tworzyć miejsc na podium. Każdy na swój sposób jest inny, piękny, ujmujący. Kochany: Jan Rybowicz, M. Hłasko, A. Bursa, Rainer Maria Rilke, Erich Maria Remarque, H.D. Thoreau, M. Kundera, B. Hrabal, C. Bukovsky, S. Grzesiuk, T. Borowski. To jedni z wielu.

 

K.W.: Wiem, że bywałeś na tzw. Stachuriadach? Co sądzisz o legendzie, czy też kulcie Stachury? 

M.N.: Powiem tak, mimo tego wszystkiego co powyżej. Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę... Przyznałem sobie przy Tobie rację, że w prawdzie to, nie jestem wszechwiedzącym o Stedzie (choć wcześniej myślałem, że nikt mnie nie zagnie). O niektórych „smaczkach” sam mi mówisz, rzucasz ciekawostkami, gdy rozmawiamy. Zatem, co do legendy, niech sobie żyje, wśród tych, którzy się Stedem nie interesują, a o nim tylko wiedzą. Natomiast, należy prostować tych, którzy błędnie rozpowiadają niesłychane historie kurczowo utrzymując, że było tak, a nie inaczej. Legendy tworzy się by było barwniej, ciekawiej. Nie dziwota, że Sted za życia legendą był, a kult jego wzrastał, skoro nudnym nie był, a serce jego oddychało wszystkimi odcieniami. 

K.W.: Jakie znaczenie dla naszej literatury, czy rozwoju języka, ma według Ciebie pisarstwo Edwarda Stachury? Czy warto, poza tradycyjnymi Stachuriadami, organizować rozprawy, seminaria na których prowadzono by dyskusje na temat jego twórczości?

M.N.: Ma znaczenie przeogromne. Stachura mimo, iż intelektualista i duch nie z tego świata, wymyślając nową formę, własny styl, pisał nie dla elit. Zwracał się do prostego człowieka, w prosty sposób przekazując wartości, które bez oporu trafiały do czytelnika. Po prostu był ciekawy. W zderzeniu z drugim człowiekiem, który chciał go przeczytać, wysłuchać, moim zdaniem, Stachura nie kombinował. Postawił wszystko na jedną kartę. To tak wygląda, ale i tak było mniemam, iż Sted po prostu znalazł w pisarstwie na siebie sposób, znalazł odpowiednią „strzykawkę”, a później pomyślał: - Ok, teraz trzeba wymyślić coś, żeby sięgając po książkę, czytelnik chciał się mną „sztachnąć”.  Ale, to moje luźne, żartobliwie przedstawione spostrzeżenia. Więcej na ten temat w kwestii formy, stylu wiesz Ty, albo Jan Kondrak, który kiedyś na jednym z koncertów LFB, dobitnie to przedstawił. Co do rozpraw, seminariów... O ile ludzie będą chcieli, to niech będą. W pisarstwie nie chodzi o samo pisanie, niestety. Trzeba się wychylić tak, aby spostrzegł Cię Bóg, i ten z dołu, i abyś Ty spostrzegł ich. Wtedy jest ciekawie, (choć przesrane też), ale ciekawie, i jesteś na tyle kontrowersyjny, walnięty, że nie sposób zapomnieć o Tobie po Twojej śmierci. Stachura się wychylił, aż za bardzo.... 

K.W.: Przejdźmy teraz już do Twojej książki. Jest to poemat autobiograficzny, czy bardziej filozoficzny o Twojej wędrówce po świecie, czy też w głąb siebie? 

M.N.:  Jest to poemat autobiograficzny. Dla mnie samego próbka filozofii. Chciałem zobaczyć, jak to wygląda na papierze, czy dobrze się czuję z tym co tam  napisałem. Co wyrzuciłem. Bardziej niż po świecie, to jednak w głąb siebie. Ale, czuję, że ta głębia jeszcze się ciągnie... to nie było kompletne zejście na dno. Może okolice płuc, wędrowanie po żebrach i okolicznych ściankach... Ta głębia jest jak wszechświat, choćbym chciał, i żaden pisarz, nie spisze siebie doszczętnie. Chociaż właściwie nie wiem, tak teraz mnie tknęło, czy aby Sted tegoż nie dokonał...?  Ale to zostawmy. W każdym razie, nie wielu się to udaje. O tak.

K.W.: Edward Stachura też uwielbiał wędrować. Z tym że u niego odbywało się to na różnych płaszczyznach. Jak wygląda to u Ciebie?

M.N.: Na początku coś próbowałem, ale to nie były jakieś spektakularne podróże. Natomiast w głąb siebie – codziennie. Cha! Cha! Dziś inaczej wygląda życie i podróże. Poza tym kiedyś z tego wszystkiego, gdy pisałem  skądinąd piękną piosenkę, napisałem taki wers zwracając się do kobiety: „Widzę w Tobie miejsca upragnione, i nie trzeba mi świata zwiedzać”. To wiele wyjaśnia na czasy dzisiejsze...

K.W.: Przejdźmy teraz do inspiracji twórczością Stachury w Twoim poemacie. Zastanawiam się nad tytułem książki „skądinąd”, pisanym małą literą. Edward Stachura chcąc wydać „Fabula rasa” też chciał by jego imię i nazwisko napisać małą literą. Dlaczego zapisałeś go w ten sposób i do czego on się odnosi?

M.N.: Tytuł poematu i zapisanie jego małą literą nie ma nic wspólnego ze Stachurą. Nawet o tym nie wiedziałem/nie pamiętałem, że Fabula Rasa...no . Postanowiłem, że będzie małą, ponieważ poemat w ten sposób wydał mi się jakiś czysty, bez określonej konwencji, przyjętych zasad, i tak dalej. Jedyne co mogę na ten temat powiedzieć, to to, że dla mnie samego symbolizuje to wolność moich myśli, z których poemat powstał, a co za tym idzie? A no to, że już dziś, gdyby ktoś zapytał mnie o jakiś fragment z tego poematu, to mogłoby się zdarzyć, iż absolutnie inaczej niż tam myślę. Powiem tylko tyle, że dziełka tego nie pisałem w pojedynkę. Przy niektórych fragmentach, było coś we mnie, co mi podpowiadało. Byłem odurzony natchnieniem, ale jakimś innym, dziwnym, trwałem w podnieceniu, ekstazie, było przyjemnie, widziałem wszystko. Dziwny stan, przyjemny, ale później strasznie boli głowa, oczy podkrążone, znużenie. Wielka radość, że takie frazy, wersy, słowa, a jednocześnie pytanie po odejściu od monitora: komu to potrzebne?

K.W.: We wstępie do książki piszesz, że odciąłeś się od Stachury i można odnieść wrażenie, iż nie natrafimy na nic, co by Ciebie z nim wiązało. Po nim jednak następuje motto Edwarda Stachury: „Tak wieczność sobą zachwycić, żeby nie mogła się bez Ciebie obejść”. W „prologu” wyraźna inspiracja „Się”. W pierwszym rozdziale „ucieczka” mamy piosenkę z wyraźnym odniesieniem do wędrówki. Widać w całym poemacie zachwyt nad światem, pięknem przyrody, ludzi, wolności, podobnie jak w „Całej jaskrawości”. W „Siekierezadzie” Stachura pisał o szacunku do kobiety i u Ciebie w pierwszych trzech rozdziałach to dostrzegam. Moment w którym dziewczyna prowadzi dialog z bohaterem: „- bardzo mądrze i pięknie rzekłeś (…)”, to jakby dialog pary z „Pokochałem ją siłą woli”. W trzecim rozdziale wysypuje się lawina inwektyw jak w „Kropce nad ypsylonem”, choć nie tak ogromna jak u poety. I tutaj też czytamy o koszmarze i obłąkaniu bohatera, który też Stachurze nie był obcy. Reasumując te trzy pierwsze rozdziały można podsumować słowami poematu: „(…) zacząć studia w zakresie polnych dróg być podszyty wiatrem, jako wieczny Sted, którego serce moje niesie w mój szykowny grób (…)”. Rozumiem, że w nich chciałeś pokazać, jak bardzo pragnąłeś upodobnić się do Stachury?

M.N.: Tak. Ten wers zrozumiałeś dobrze. Natomiast, co tyczy się wstępu. W skrócie. To dzieło jest rozpoczęte, gdy jeszcze od Stachury się nie odciąłem. Prolog też chyba za mnie Sted napisał, bo jest identycznie podobny do jego stylu. Mówię Sted, bo kiedyś miałem epizod, u kobiety znającej się na czarach itp. wywnioskowała, że przyzwoliłem na to, by jego duch krążący się do mnie przyczepił. Może, gdyby tak w to wierzyć? W tym jest na wszystko odpowiedź?

K.W.: W czwartym rozdziale następuje zmiana w zachowaniu bohatera. Nie chcę zdradzać treści książki, jednak mówiłeś mi w prywatnej rozmowie, że w tym rozdziale zrywasz ze Stachurą. Możesz dokładnie opisać na czym to zerwanie polega?

M.N.: O! Otóż to! Słusznie zauważasz! Odciąć się pragnąłem, gdzieś w połowie poematu, tj. III Psychiczny akompaniament. Dalej już jestem sobą, po metamorfozie. Niemniej, rzucają Ci się podobieństwa, dlatego, że fabuła tego wymaga. Co do reszty, jako wiedzą o Stachurze bardziej naładowany, możesz tam wszystko zobaczyć, co z nim spójne. Ale ja już nie miałem takiego zamiaru. Nie bez powodu wymieniam zespoły, inspiracje, piszę o Chopinie, Mozarcie etc. Na początku jest inspiracja, jakieś wędrowanie, pierdu, pierdu. Od III rozdziału zaczynam pokazywać Stachurze środkowy palec (mimo, iż gdzieś się tam jeszcze pojawia) i mówię: „to teraz bądź cicho! Bo chcę zacząć pisać coś od siebie , tak na serio!”.

K.W.: Piąty rozdział skupia się wokół żniw. Akcja książki toczy się na wsi więc i tego wątku nie mogło zabraknąć. Stachura też najmował się do pracy w polu. Tak się składa, że sam osobiście miałem przyjemność widzieć prawdziwe żniwa i brać w nich udział, dlatego jak czytałem ten fragment, to przypominały mi się prawdziwe wydarzenia z przeszłości. Czy te żniwa, które opisujesz to efekt realnego doświadczenia, czy tylko badań w tym temacie?

M.N.: Nie, nie. To nie jest doświadczenie realne. Jestem za młody. Sierp wisiał u babci w szopie, obok kosy. A pola atakowały już kombajny. Gdy byłem mały, zawsze kręciłem się gdzieś przy kopach siana, lipiec, sierpień i kombajny w południu słońca rozbierającego ludzi. Jednak tylko na to patrzyłem, tęskniąc za taką pracą nie mając świadomości, jak cholernie ciężka to praca. Później zacząłem czytać sporo książek z nurtu wiejskiego. Oglądać obrazy z wsią związane. Nie byłem ślepy na prace w polu w trakcie swego dojrzewania, jak np. dzisiejsze dzieciaki. Zresztą, dziś w ogóle jest inaczej. Ale, gdy ostatnio jechałem samochodem, widziałem trzy osoby w polu, walczyli  sprzymierzeni z motykami z czymś tam, nie zwróciłem uwagi, ale łezka w oku mi się zakręciła. Mam starą duszę podobno, wróciłbym się najchętniej do XIX, albo XX wieku.

K.W.: Szósty rozdział „pożegnanie” brzmi jak wątek autobiograficzny o czytaniu różnych autorów w tym Stachury, bardziej egzystencjalny niż pożegnalny i o fascynacji malarstwem i muzyką klasyczną?

M.N.: Tak jest! Sted jest tam ujęty, tylko i wyłącznie, by podkreślić, że był pierwszy, ten, który zapoczątkował cokolwiek we mnie. A później jadę z tym, co zaczęło mnie dotykać jakoś inaczej, dojrzalej, rozsądniej, właściwie na te czasy. Stachurę już pochłonąłem całego, wpadłem w wir naśladownictwa jak inni, więc zacząłem się przeciw niemu buntować myśląc, iż gdyby zstąpił na 10 sekund obok mnie i powiedział: - „Mateusz, co Ty robisz? Nie pochwalam tego, pisz jak ja, kontynuuj mnie”. Tobym mu odpowiedział: - „A wiesz co? Przykro mi Sted, ale gówno mnie to obchodzi. Odejdź już, nie zmarnuję na Ciebie życia. Ty już byłeś, teraz ja. Dziękuję Ci za wszystko, ale już zostaw mnie w spokoju”.

K.W.: W tym samym rozdziale opisujesz „dożynki” odnosisz się do dawnych tradycji Słowian i godzisz tym samym chrześcijańską wiarę z prastarymi wierzeniami.  Przywodzi mi to na myśl „Świteziankę” Adama Mickiewicza, lub „Dziady”. Cały poemat jest rymowany. Czy u naszego wieszcza też szukałeś inspiracji?

M.N.: Powiem Ci, że tak. Ale troszkę. Mickiewicza uwielbiam. Ale tutaj to było stricte wgłębienie się w kulturę Słowian i chęć ukazania uczestnictwa w takich obrzędach. Czuje się w tym taką prawdziwą miłość, gdzie rodziną można nazwać wszystkich, całą wieś. W poemacie nie ma nic, czego nie przeżyłem, lub czego nie chciałbym przeżyć, albo co nie dotykało/dotyka mnie pośrednio lub bezpośrednio.

K.W.: Twój bohater Ignacy, po ostatniej nocy toczy wewnętrzny dialog z samym sobą: „(…) po co się rodzę, trwam, bytuję, żyć muszę, bo kto tak do diaska zarządził (…)”. Podobny dialog znajdziemy u Stachury w „Fabula rasa”. Ty oczywiście robisz to po swojemu i są to rozważania filozoficzne, egzystencjalne? 

M.N.: Tak, „Fabula Rasa” czytałem raz. Aż strach się przyznać. Wiele z tego nie zrozumiałem, bo byłem jeszcze nie bardzo świadomy, co to jest życie i w ogóle w stosunku wiedzy, wiadomo – to przepaść pomiędzy tym co teraz wiem, a wówczas. I nie pamiętam tego dzieła Steda już praktycznie wcale. Ale w planach mam zarzucić sobie przed źrenice, by w pełni skupić się i od pierwszej do ostatniej litery przeczytać z cholernym zrozumieniem i poruszeniem. Bardzo lubię te rozważania filozoficzno-egzystencjalne. Choć po nich sam nie wiem do czego piłem, gdzie zabrnąłem? Po co? Dla kogo? W imię czego? Nasuwają się myśli: „taka filozofia i rozterki egzystencjalne to dobre dla...phi, gówniarzy. Starsi Cię wyśmieją”. Odpowiadam tym myślom: - „Dochodząc prawd, ludzi trzeba kochać”. - Nie pamiętam, kto to napisał, mam gdzieś w zeszytach zanotowane. A wracając do „starszych”... Myślę: „a niech się śmieje kto tylko chce, ja umierając będę uśmiechnięty i pewny, że życie swoje przeżyłem godnie i w pełni, dociekałem, o coś mi chodziło, do kur** nędzy, a być może Ci, którzy się śmiali, będą w wielkim błędzie, że wiele dokonali na drodze ziemskiej, by serce swe zmienić i duszę ocalić, i postawę mieć taką, by podobać się Bogu. I minutę przed zejściem, otrzymają płacz równy bólowi wszystkich ran Chrystusa”. Przesrana śmierć... 

K.W.: W dalszej części tego rozdziału Ignacy wygarnia wszystko co go boli w życiu samemu Panu Bogu. Czytając dalej, kiedy Ignacy otrzymuje błogosławieństwo na drogę od wszystkich, przypomniała mi się walka Jakuba z Aniołem. W Księdze Rodzaju w rozdziale 32, Jakub nad ranem orientuje się, że nie walczy z Aniołem tylko z samym Bogiem, a na koniec też otrzymuje błogosławieństwo od niego. Stachura jak wiemy studiował na KUL-u i odniesień do wiary w jego twórczości jest sporo. Czy Pismo Święte też było dla Ciebie jakąś inspiracją? 

M.N.: Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, ale pierwsze jest wygarnianie, a pod koniec Ignaś chce powiedzieć: „buntuje się Boże przeciw Tobie, bo Cię nie mogę pojąć, wiem, że nie pojmę, nikt tego nie uczyni, ale nie zgadzam się na niesprawiedliwość, i na to, że w burzliwych refleksjach ze samym sobą, czy przyjaciółmi o Tobie, wciąż pozostajemy tacy głupi. Tu zamykasz oczy, tam zatykasz uszy, tu odwracasz głowę, tam się pokazujesz, a gdy podbiegam, by mieć pewność, miast niej jest wątpliwość, bezsilność, pomieszanie. Ale przebacz mi za te wszystkie myśli i, że być może za bardzo dusza ma dociekliwa”. Pismo Święte nie. Żyje bowiem paru ludzi, przyjaciele moi, z którymi poruszamy tematy wiary, religii, tak długie, że właściwie to ja zazwyczaj zdzieram głos. 

K.W.: Na pożegnanie Ignacego pada kilka mądrości ludowy, prostych ale szczerych i prawdziwych. Podobne mądrości płynące ze strony matki Stachura cenił i zapisał, jak chociażby w „Pogodzić się ze światem”. Twój bohater też wracając ze wsi do miasta walczy ze swoim sacrum i profanum praktycznie bez przerwy?

M.N.: Tak, ma się wrażenie, że niby tyle przeżył. Tyle refleksji, tyle wszystkiego, i nadal wrócił do punktu wyjścia. Wiesz, coraz bardziej mam wrażenie, że to wszystko o kant dupy rozbić. To znaczy, nie ma co się wadzić, być złym, rywalizować, i tak dalej, po prostu trzeba w zgodzie ze sobą przeżyć to życie, robić swoje, cieszyć się, radować z własnych osiągnięć. Na piedestale postawić życie, żadną twórczość, żadne uciechy. Na końcu nie przyjdzie do Ciebie żaden głęboki egzystencjalizm czy filozofia. Będzie milczenie, albo w gruncie rzeczy proste słowa: „Dziękuję”, „Przepraszam”, albo „Było fajnie”. Rozumiesz, coś tego typu. Nikt nie jest skończony tak naprawdę, i żaden człowiek, oprócz jednego dawno temu, nie jest silniejszy od śmierci. 

K.W.: Ostatnimi słowami Ignacego skierowanymi do mieszkańców wsi są słowa: „- bądźcie zdrowi (…)”. W ten sam sposób żegnają się bohaterowie „Siekierezady” mówiąc do siebie: „- Bądź zdrów” i nimi kończy się książka. U Ciebie jednak kończy się długą piosenką podsumowującą cały poemat. Stachura do wypadku na torach też wyrażał siebie na końcu swego życia przez piosenkę. Cały czas jesteśmy w szóstym rozdziale, który jest przedostatnim tego poematu, ale to tu właśnie kończy się wędrówka Ignacego? Jak dla mnie ta opowieść się urywa jak opowiadanie „Pokochałem ją siłą woli”, bo nie wiadomo czy on wróci do tej wsi i czy zostanie na zawsze z Ireną? No i kończy się wszystko jak w tym opowiadaniu, pobudką rano i wyruszeniem w dalszą drogę? 

M.N.: Tak, masz rację. Tutaj to jest jakby koniec, bo w „Babie Lato”, ostatnim rozdziale, to bardziej, Ignacy wczuwa się we mnie, niż odwrotnie, jak to ma miejsce we wcześniejszych rozdziałach. No tak, tego nie wiadomo, czy w ogóle wróci, bo to, że wyrusza, to owszem.

K.W.: No i zostaje ostatni siódmy rozdział „babie lato”. Dla mnie on jest poetyckim posłowiem oderwanym od całości poematu. Tłumaczysz się w nim z całego poematu. Co więcej, tam też odkryłem inspiracje wynikające ze Stachury. Kiedy wymieniasz niezliczone zespoły rockowe i te z poezji śpiewanej w tym Stachurę. Dziękujesz im wszystkim oraz słońcu, mgle, górom itd. Aż chce się zacytować „Dziękczynienie” z „Missa pagana” Edwarda Stachury w tym miejscu. No i jeśli „Pogodzić się ze światem” to też z samym Bogiem, co czynisz w tym rozdziale. Próbowałeś zerwać ze Stachurą, jednak on jakoś podświadomie przenika do Twojej twórczości?

M.N.: Już raz o tym rozmawialiśmy, i będę podtrzymywał, że tak, faktycznie zamysł taki był. Aby to było poetyckie posłowie oderwane od całości. Inspiracje, faktycznie mogłeś odkryć, jakby z szacunku też umyślnie je tam zastosowałem. Jednakże w ogóle nie miałem już potrzeby pisać nic więcej. Owszem, można takie odnieść wrażenie, jeśli się Stachurę dobrze zna, jak Ty. Ale, inaczej to nie. Już nie przenika i przenikał nie będzie, są inne inspiracje. A przede wszystkim zrozumiałem, na podstawie przeczytanych książek, nauki, doświadczeń na kanwie życia, że to ono ma stanowić najgłębszą i jedyną właściwą inspirację dotyczącą twórczości w kontekście mnie samego, oraz tego co wokół się odczuwa, widzi, co nas dotyka, porusza, wku*wia.

K.W.: Obecnie masz 26 lat, jak się nie mylę? Poemat powstawał przez ostatnie siedem lat. Jak na ten wiek to bardzo dojrzałe i odważne wydawnictwo? Jaki jest odzew na twoją książkę? Została dobrze przyjęta przez czytelników i krytyków?

M.N.: No, już dwudziesty siódmy roczek idzie sobie raptem. Nie jest określone dokładnie ile powstawał, napisane jest, że sześć, bo normalnie zacząłem go po kawałkach pisać, trochę nieprzerwanie przez sześć, natomiast w 2011 roku już powstały do tegoż poematu jakieś zapiski, pierwszy zamysł, notatki. Zatem, twardo to sześć. Mentalnie i w jakimś,  jak mawiał Janek Rybowicz: „rozpiździaju” życia – to siedem. Wydawnictwo odważne, dojrzałe, na pewno nie raczkujące, pozycji trochę jest i tam się wierzy w człowieka. Odezw jest hmmm, bo ja wiem? Dobry, tam jest ukazana jakaś prawda, prawda zawsze się obroni. Nie ma tam bzdur, fantasy. Zależy mi na ujęciu wartości i mądrości, na ratowaniu od głupoty dusz zagubionych, bo i ja taką byłem, gdy uratował mnie Sted. Owszem, teraz także jestem, ale już nie tak, aby nie móc się odnaleźć. Już wiem, czego pragnę, jakby mam poczucie o co chodzi, choć naturalnie „wiem, że nic nie wiem”, a już na pewno: „wiem, że nic nie wiem, w nagłej potrzebie”! Cha! Cha! Tak Kazik śpiewał, to dobre jest. Krytyka to ja mam w przyjaciołach, są konstruktywni. Znają moje zachowania, punkty i linie serca, trochę duszy, to wiedzą, co skrytykować. A krytyk? Wyuczony, może czepiać się lingwistyki, stylu, formy, i co tam jeszcze jest, (i niech to robi, to jego praca, od tego jest, nawet konstruktywnie może mnie krytykować) ale w ogólnym rozrachunku kto będzie górą? Choćby nie wiadomo, jak mnie spaskudził, to warte jest tego, aby mój jeden wers zmienił kogoś na lepsze, aby pozwolił komuś coś zrozumieć. Stachurę też mi obrzydzano. Mnie próbowano zawrócić z drogi, ale mam zbyt dużo uporu, determinacji, wewnętrznego wkurwu, wiary, życia, nadziei, porywu serca, fosforycznej nocą duszy, by się poddać. Poza tym, pomimo pięknego we mnie kwitnącego narcyzmu, posiadam autokrytykę i hejt porównany z ową, jest wręcz namaszczeniem. Tu się o śmierć ociera człek codziennie, więc hejtami to ja sobie czoło mogę, jak spirytusem na waciku, przemywać. Piszę dla ludzi, do ludzi, i chodzi mi w tym wszystkim, by się doskonalić, dążyć po strunach mądrości, nawet powoli, do własnego obranego celu, z dobrymi uczynkami w worku niesionym na plecach. By pokazać, że każdy tak może, nie musi pisać, wykonywać artystycznego zawodu. Naprawdę, wiara czyni cuda... 

K.W.: Na sam koniec poproszę Ciebie byś zdradził swoje najbliższe plany wydawnicze, bo wiem że to nie koniec „przygody” ze Stachurą?

M.N.: Naturalnie, to koniec. Nie załamuj ludzi! Cha! Cha! Słuchaj, plany są takie: - 7-8 czerwca na II Galicyjskim Festiwalu im. Modesta Humeckiego w Krośnie odbędzie się premiera książki pt. Pociąg Wykolejeńców. To opowiadania. Również wydaje je [Oficyna Wydawnicza „RuthenicArt”] z Krosna. Ostro wzięli się za Nocka.  Cha! Cha! Cha! Opowiadania stanowią już czystą inspirację życiem, jak mówiłem powyżej. Dlatego je wydaje. Jestem ich pewien i owego debiutu prozatorskiego. Pisałem je w latach bodajże 2012-2015r. Jeśli miałbym iść tropem doszukiwania się jakichkolwiek inspiracji, to fakt, pozostałość Steda jest, ale więcej Janka Rybowicza, to był okres kiedy szalałem za jego twórczością. Trochę może Hłaski? Ale, to przecież w gruncie rzeczy ja! Natomiast po tych opowiadaniach, po Stachurze nie ma śladu, prócz ujęcia jego nazwiska w jednej na 50 piosenek z paroma wierszami i poematem z 2014 roku, który planuję wydać na jesień tego roku! W 2020 r. zaś pragnę wydać poemat trzynastozgłoskowy!I tam pojawi się NOCEK, bez żadnych „stachurowych” łatek, tam się dopiero prawdziwy NOCEK zacznie. Tzn. już się zaczął, bo poemat jest ukończony! Cha! Cha! Cha! Mam tego mnóstwo. Są jeszcze jakieś felietony, z 5 do 7 nowych opowiadań, takich już NOCKOWYCH. Prowadzę dzienniki, grubych zeszytów jest już z 6. Może pasowałoby na to gdzieś około 30stki zerknąć? No i powieść mam, 90 stron, nieukończona. Mnóstwo w niej refleksji. Sentencji. Fabuła dość niezła, wiem, co ma być dalej, ale nie mam czasu i chęci, by ją ukończyć. Zacząłem pisać kolejny poemat, ale bardzo luźno, w sensie, chcę go pisać trzynastozgłoskowcem, (pierwsze efekty są) i chciałbym, aby kiedyś, kiedy tego być może nie doczekam, stanął chociażby na ostatnim miejscu po Panu Tadeuszu, Fauście, czy Boskiej Komedii. Ale to tak mówię z przymrużeniem oka, kompletnie na luzie, samemu mając do tego dystans, śmiejąc się wewnątrz, bez najmniejszego parcia na jakiekolwiek szkło... 

K.W.: Dziękuję za wywiad.

M.N.: Uff. Dzięki! Wszystkiego dobrego!

     Szczegóły na temat poematu i adresów zakupu znajdują się tutaj .

     Zapraszamy 7-8 czerwca do Krosna na II Galicyjski Festiwal Książki, gdzie Mateusz Nocek będzie miał swój recital i będzie promował wydawane właśnie, a wspomniane wyżej opowiadania. Patronujemy temu wydarzeniu które znajdziecie na Facebooku pod tym adresem https://www.facebook.com/events/616546252154656/

 

Krzysztof Wiśniewski

       Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.

     Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury

     TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.

 ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY

     Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na  FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.