Autor: Mateusz Nocek
Tytuł: „Wrzaskliwość”
Rodzaj literatury: Opowiadania
Wydawca: Liberum Verbum, 2020, Wrocław
Data wydania: 1 października 2020 roku
Format: 125x195 mm, oprawa miękka
Wydanie: Pierwsze
Nakład: -
Liczba stron: 220
ISBN: 978-83-66358-56-0
Projekt okładki: Zbigniew Zebar
Autor zdjęcia na okładce: - "Lisia"
Fragmenty książki do przeczytania:
„Wrzaskliwość” - fragment powieści Mateusza Nocka.
Artykuły i recenzje:
Miejsce gdzie można kupić książkę – na stronie wydawnictwa
Recenzja wewnętrzna powieści „Wrzaskliwość” Mateusza Nocka. - recenzja
Na początku października 2020 roku ukazała pierwsza powieść Mateusza Nocka „Wrzaskliwość”. O jej szczegóły wypytamy autora w przygotowywanym przez nas wywiadzie. Dzisiaj pragniemy zaprezentować jedynie jej fragment i recenzję Piotra Duraka.
Recenzja wewnętrzna powieści „Wrzaskliwość” Mateusza Nocka wydanej w 2020 roku.
W połowie XX wieku teoretycy literaccy na czele z Derridą zapowiedzieli definitywny zmierzch powieści, jako utworów fabularnych, wyróżniających się jasną akcją, będącą od początku do końca fikcją, zrodzoną z wyobraźni autora. W miejsce tradycyjnej książki proponując literaturę faktu, pamiętniki, reportaże, opowieści dygresyjne. Stara forma przeżyła się i tylko łącząc różne gatunki, często odległe od siebie można stworzyć coś nowego i oryginalnego. Zapanowała moda na szczerość i świeżość spojrzenia, czego wyrazem w polskiej prozie mogła być choćby innowacyjna twórczość Ryszarda Kapuścińskiego, Edwarda Stachury czy Jana Rybowicza. Pisarz wyruszał w świat i na bieżąco dokumentował swoje położenie, pisał i pozwalał czytelnikowi śledzić swoje losy, a jednocześnie dawał wrażenie szczerości i pełnej spójności z czytelnikiem. Podczas, gdy odbiorca w pełni utożsamiał się z bohaterem i wchodził jakby w jego głowę, autor też niejednokrotnie przemycał, jakby niechcący podrzucał swoje spostrzeżenia, poglądy, obserwacje.
Do takiej współczesnej, awangardowej i innowacyjnej powieści należy też z pewnością zaliczyć „Wrzaskliwość” Mateusza Nocka. Pochodzący z Jasła młody autor debiutujący przed zaledwie sześcioma laty, jest już dziś uznanym w Polsce poetą, autorem opowiadań i kompozytorem piosenki autorskiej i poezji śpiewanej. Miałem to szczęście poznać go osobiście i śledzić drogi jego artystycznego rozwoju i trudno mi tutaj nie być pod wrażeniem wielkiego talentu i determinacji tego człowieka – artysty, bo Nocek w pełni na to miano zasługuje. Były wiersze, były piosenki, ballady, bardzo udany tom opowiadań pt. „Pociąg wykolejeńców”, a teraz dostajemy do ręki pierwszą powieść Mateusza i jest to bez wątpienia utwór, który zasługuje na bliższe poznanie.
Wprowadzając nas w akcję „Wrzaskliwości”, pisarz zaczyna od razu z grubej rury, jakby w myśl hasła Hitchcocka „najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie już tylko wzrasta”. Głównego bohatera poznajemy przez wspomnienie młodzieńczej fascynacji katechetką i przez jego erotyczne żądze, których realizację będziemy odnajdywać aż do końca dzieła. Dorosły już Franciszek Łut zamieszkuje z prostytutką, jednocześnie jest muzykiem, który szuka spełnienia artystycznego umilając czas swą grą na gitarze gościom agencji towarzyskiej. To trochę połączenie postaci Don Juana, z Jankiem Praderą, romantycznego kochanka z zasadami. Choć cieszy się wielkim powodzeniem u kobiet, nie korzysta z łatwej miłości, stara się panować nad własnymi popędami, rozumie ich zgubne konsekwencje. Zasady, które posiada i o których mówi, sprawiają, że Franciszka można polubić, poczuć z nim silny związek emocjonalny, i tu, gdy już go właśnie niemalże lubimy za styl i poglądy, autor wprowadza coś, co określa nam jako tytułową wrzaskliwość. Trudno podać krótką definicję tego pojęcia, może go głos wewnętrzny, który wyczulony na fałsz świata i obłudę ludzi, nie pozwala naszemu bohaterowi nigdzie zagrzać miejsca, zaznać spokoju ducha. „Najlepszym kluczem do domu jest wędrowny ptaków klucz” pisał inny z wielkich – przywoływany już tu Edward Stachura, i tak jak i Sted, nasz bohater opuszcza „gościnny kurwidołek” i wyrusza w Polskę, by odnaleźć siebie i pozbierać myśli, które tłuką się w jego głowie. Znajdujemy go w rodzinnym domu, znajdujemy w magazynie, gdzie pomaga nosić paczki, wreszcie, jako dziennikarza o ksywie Franca - wysłannika do zadań specjalnych znanego tabloidu, poznajemy go jako namiętnego kochanka, ceniącego zwłaszcza wdzięki starszych od niego kobiet, i przez cały czas, gdy śledzimy jego dość zagmatwane perypetie, myślimy, że to opowieść o nas samych – o zagubieniu we współczesnym świecie, w którym jednostka wrażliwa nie umie się odnaleźć, w którym uspokojenie szaleństwa i szczęśliwa przystań jest tylko imaginacją, fatamorganą, która rozwiewa się jak dym.
Łatwo byłoby powiedzieć, że nasz bohater miota się po świecie, nie wiedząc czego chce, problem w tym, że on wie czego chce, ale niemożliwe jest w XXI wieku to osiągnąć: zgoda z samym sobą, szczere i odwzajemnione uczucie, wolność artystycznej wypowiedzi i otwartość innych ludzi – stawia on światu bardzo wygórowane wymagania. Mamy więc Franciszka Łuta, bohatera idealistę, współczesnego romantyka, trochę może na wzór Mickiewicza, pragnącego atencji i uznania, ale i dającego z siebie dla świata wszystko to, co ma najcenniejszego – całą swoją duszę. Z takim bohaterem można się identyfikować, można też go pokochać, nawet wtedy, gdy robi ewidentnie głupstwa. Myślę, że w polskiej literaturze dawno nie było tak złożonej, pięknej i oryginalnej postaci.
W dziele poza treścią ogromną rolę odgrywają partie dygresyjne autora, w których możemy rozpoznać samego Nocka i jego poglądy na świat, sztukę i poezję, czy też uczucia międzyludzkie. Choć narrator nie stroni od aluzji literackich, jego wiedza nie wynika tu raczej z książek, ale jest podparta autentycznym doświadczeniem życiowym, zmaganiem się z biedą, chwytaniem przygodnych prac i rozmowami z wieloma ludźmi. Podróże kształcą, rozmowy i poznawanie innych historii daje rozległą wiedzę, praca fizyczna uczy pokory. Stąd więc nie jest to „orchidea intelektualna”, jak określiłby Andrzej Bobkowski – człowiek wychowany w cieplarnianych warunkach i w zaciszu bibliotek, ale intelektualista-twardziel, a jego wiedza to doświadczenie, jakie daje surowe życie. Tym artysta dzieli się z nami, a my, czytelnicy, chcemy go słuchać. Czasami trochę mam problemy z oddzieleniem bohatera od narratora, tak jakby Franek Łut stanowił alter ego Mateusza Nocka, rozpoznaję podobieństwo w poglądach obu tych postaci, ale w niczym nie przeszkadza mi to w odbiorze, tym bardziej – szacunek tu dla Nocka za styl i autentyczność. Tu ważne jest też zakończenie „Wrzaskliwości” - końcowa decyzja podjęta przez Łuta dookreśla jego charakter, sprawia, że staje się on dla nas jeszcze bardziej człowiekiem z krwi i kości, może niedzisiejszym, ale - to tylko zaleta.
Podsumowując: mamy tu powieść awangardową, dygresyjną, z ciekawym bohaterem, z którym można się utożsamić, mamy tu literaturę drogi, bo bohater jest w ciągłym ruchu, a wszystko podane lekkim stylem, bez językowego tabu, piórem wyrobionym, literackim. Mamy mądrość, którą zesłało doświadczenie – a to wszystko razem połączone daje książkę, której aż strach nie wydać. Jestem przekonany, że „Wrzaskliwość” spotka się z bardzo przychylnym odbiorem i przysporzy autorowi liczne grono wielbicieli, a wydawcy sukces wydawniczy.
Piotr Durak,
pisarz, poeta, dziennikarz,
Zasłużony dla kultury polskiej
„Wrzaskliwość” - fragment powieści Mateusza Nocka wydanej w 2020 roku.
Leżała taka naga na ukos łóżka i czytała książkę. Gitarę, w ciężkim futerale, postawiłem obok nocnej lampki. Pocałowałem ją w lśniący od uderzających z niej strumieni światła pośladek. Zdjąłem spodnie i rzuciłem na krzesło. Wyzwoliłem się z przepoconej koszulki i w samych majtkach i skarpetkach, trzymając koszulkę w ręku, udałem się pod prysznic. Wypucowałem ciało i trzymane w garści ubrania od razu rozłożyłem na kaloryferze, by jak najszybciej przeschły.
Inga była rzeźbiarką i prostytutką. Miała zestaw podstawowych narzędzi ceramicznych: skrobaki, zestaw hebli, pełno klocków z drewna lipowego o wymiarach trzydzieści trzy na sześć i pół centymetra, dłuta, gips, noże, osełki i całą resztę ciekawych, sprawiających frajdę akcesoriów.
Co do prostytucji, lubiła to. Miała zresztą wybór. Mogła iść do „normalnej” pracy. Nie chciała. Wolała się gzić za niemałe pieniądze. Wielokrotnie próbowałem, starałem się jak mogłem wybić jej to z głowy. Jednak ona naprawdę to lubiła, chciała. Moje argumenty nie miały tu nic do rzeczy. Jeżeli ktoś w niepewności coś czyni, ma wątpliwości, a robi źle, jeśli istnieje w nim (tu nawet nie chodzi o szczyptę dobra) domieszka bodźców, z których mogłyby wykluć się oddziały silnej woli, by zaprzestać, by walczyć z pokusą, z jakąkolwiek chęcią powrotu do tego, jak wielu twierdzi, haniebnego zawodu; wówczas można próbować, wałkować, tłumaczyć, argumentować. Ale inaczej? Skoro wszystkimi swoimi komórkami ona jest za. A myśl o zaprzestaniu to u niej, porównując, jakbyś miał zaprzestać pić wodę. Może gdyby sam Jezus Chrystus zstąpił przed nią i nagadał jej co nieco, może wtedy. Ale skąd! Przecież dzisiaj nie jeden
wie lepiej od Zbawiciela! Ludzie, szczególnie młodzi, są bardzo roszczeniowi. Gdyby Dżizys zstąpił przed nią, to za sam widok zstąpienia wyśmiałaby go szeroko. A na jego argumenty zastosowałaby nie tam żadne szatańskie odloty, ale zwykłą bezczelność. Wyobrażam to sobie tak: zstępuje Chrystus. Na suficie pojawia się znikąd światło i trach! Stoi już na podłodze. A ona śmieje
się z niego, jakby była najarana. Pan mówi do niej:
– Witaj moja córko.
– Cześć. Ale miałeś klawe zejście! Ale słabe! Znam takich, którzy wymyśliliby to lepiej.
– Przyszedłem cię zbawić. Albowiem to, co czynisz, nie podoba się memu Ojcu i mnie. Pójdź za mną i przestań czynić to, co czynisz, biorąc za to godną zapłatę.
– Ale ja nie chcę być zbawiona. I nic mnie to nie obchodzi, że się to nie podoba, czy twemu ojcu, czy matce. Ja to lubię.
– Nie masz do mnie żadnego szacunku, czy wiesz, kim jestem?
– Jezus Chrystus, Pomazaniec.
– I co? Dla ciebie dwa tysiące lat temu dogorywałem na krzyżu, a ty teraz pozwalasz diabłom oddawać po kawałku części duszy twojej, którą Ojciec mój dla ciała twego, którym szastasz, stworzył?
– A weź… Ja to kocham robić. Uwielbiam tę przyjemność nad życie!
– Ale pójdziesz do piekła! Nie rozumiesz tego? Przecież ja ci to mówię! Ono jest!
– No to co? To pójdę i już, i chuj! Będzie super! Właśnie, fajnie!
No i Jezus Chrystus, marszcząc czoło, odwraca się żywo na jej oczach i znika, wsiąkając w sufit. Tak to widzę, gdy o tym myślę.
Wszystko dziś to jest po prostu machnięcie ręką, ale jakoś to będzie, zobojętniałość praktycznie na wszystko. Byle by z dnia na dzień żyć i dogadzać sobie. Codziennie! Alkoholem, papierosem, seksem, sprawianiem komuś przykrości, łechtaniem własnego ego, luksus. Dramat, kurwa! Tragedia! Bóg nie powinien czekać, skoro coś mu się nie podoba. Uważam, że powinien zadziałać, wkroczyć nawet niezauważenie! Incognito! Chyba że uważa, i to najbardziej słuszne przemyślenie, że ludzkość sama się wykończy. On po prostu siedzi i czeka. Dla niego naszych tysiąc lat to może taki rok? Nie wiadomo. Później, gdy świat będzie już doszczętnie zniszczony, on to wszystko zatrzyma. Bo może, prawda? Może. Więc zatrzyma. Wszystko stanie: i czas, i lecący jeszcze ptak ostatni. I aniołowie z jego rozkazu zbiorą tych, którzy rozpieprzyli to, co stworzył, i gdy będą tak stali przed jego obliczem, huknie:
– Widzicie?! Spójrzcie, kurwa wasza mać, coście narobili! Wytłukliście mi wszystkie ptaki! Jeden biedny się ostał. I co ja mam z nim zrobić, hę? Nic tylko teraz wziąć Słońce jako patelnię, usmażyć na niej wszystkie planety, posypać gwiazdami i zjeść. I siebie też unicestwić, bo co zrobię? Sequel? Powstanie wszechświata 2? Nudne. Pokazaliście mi już wszystko. Nie wiem, czy ktokolwiek po was mógłby mnie czymś zadziwić. Wasze bestialstwo i otwartość na zła przyjmowanie, na dobra ślepotę! Na zatracanie się w tym, co dałem wam tam, a w co nie wierzycie, mógłbym wam dać tutaj…
I Bóg Ojciec załamie ręce. Odetchnie, wstanie i pójdzie zrobić to, co w zastanowieniu zapowiedział. Pójdzie zrobić sobie planetcznicę.
Przestałem od któregoś tam razu w ogóle na ten temat z nią rozmawiać. Mieszkaliśmy podwójnie. Małe gniazdko uwiliśmy sobie na obrzeżach miasta, zaś tutaj dach nad głową, i to nie byle jaki, przydawał się także, bo centrum. Mogłem tutaj spać tylko wtedy, kiedy po prostu pokój był wolny od klientów, których przyjmowała Inga. Rzadko bowiem przyjmowała ich właśnie tu. Pokoi było wiele, jak podobno w niebie, a ten, dopóki była zatrudniona w agencji, dopóty mógł stanowić dla niej dom. Jaka moja w tym uciecha? Miałem występy w tej agencji zwanej oficjalnie Saladerą. Nieoficjalnie, to nie wiem, burdel chyba. Najprościej. Więc i ja mogłem nocować tu, kiedy mi się żywnie podobało i z jakąkolwiek mi się zachciało, tak miałem w umowie.
Któregoś tam dnia ogłosiłem się w OLX-ie, że gram i śpiewam i wystąpić mogę gdziekolwiek. Po tygodniu od wstawienia informacji napisał do mnie jakiś facet, podając na siebie namiary. Okazało się, że był to szef Ingi. Jak wpadłem tam, tak zostałem. Tym bardziej że wszystko działo się w Saladerze. Tam Ingę poznałem i miałem wrażenie, że z czasem wszystko zaczyna kręcić się wokół tego miejsca.
Tramwaj. Wrocław nocą. Tu nie trzeba tego podkreślać, wywyższać, osładzać. Znaczenie i brzmienie tak zestawionych właśnie tychże słów wymowne jest, Wrocław romantyczny. Dziś na dniówkę poszedłem z gitarą. I teraz z nią jadę. Dopytywali się „koledzy”, po co mi ta gitara? Czy im będę grał? Jak to zwykle ja, na głupie pytania odpowiadam sztucznym uśmiechem, wyglądającym na prawdziwy. Tak potrafię. Gitarę zostawiłem w biurze. Wszystko z nią w porządku, stała tam, gdzie ją postawiłem. Wysiadłem w centrum i poszedłem do Saladery.
Książka Mateusza Nocka "Pociąg Wykolejeńców", to debiut prozatorski. Są to opowiadania o wędrowaniu. Jego bohater rozważa swój stosunek do świata i ludzi, których spotyka na swoim szlaku.
Fragment wydanej w 2019 roku książki Mateusza Nocka "Pociąg Wykolejeńców"
Autor: Mateusz Nocek
Tytuł: „Pociąg Wykolejeńców”
Rodzaj literatury: Opowiadania
Wydawca: Oficyna Wydawnicza RuthenicArt, 2019, Krosno
Data wydania: 8 czerwca 2019 roku
Format: 205x145 mm, oprawa miękka
Wydanie: Pierwsze
Nakład: -
Liczba stron: 172
ISBN: 978-83-952033-6-7
Grafika na okładce: Anna Maria Klecha
Zdjęcie okładki: -
Fragmenty książki do przeczytania:
„Pociąg Wykolejeńców” - fragment książki
Artykuły i recenzje:
„skądinąd” - przesłuchanie autora Mateusza Nocka - na stronie wydawnictwa i tam niewielki fragment o "Pociągu Wykolejeńców"
Miejsce gdzie można kupić książkę – na stronie wydawnictwa
„Pociąg Wykolejeńców" - debiut prozatorski Mateusza Nocka
Fragment poematu Mateusza Nocka „skądinąd” wydany w 2018 roku.
prolog
Zerwało się z łańcucha i wyszło się w przedpola
Na ziemie prawem obce jednakże bliskie równie
Nade wszystko przecież kroczyć jest zbawiennie
Pod chmurami lewym utartym podążać szlakiem
Albo fosą istną nieosiągalną ogniwom wszelkim
W pogoni za butami
Przy których miast sznurówek
Resztki łańcucha pozostały
Dźwięczne.
I
ucieczka
Szumi las, huczy las
a na ramieniu plecak.
Wieje wiatr, świszczy wiatr.
Tę drogę ze mną zwiedza.
Lasu szum, szelest traw.
Nie widać żadnych chat.
Hula wiatr, porywa piach.
Szaleje w polu kwiat
aż strach.
Lasu szum, łąki szmer.
Ziemia jest, niebo jest.
Do słońca idzie się
na pień, do drzew…
z drzew dojrzałe spadają owoce
a ja idę poboczem
nigdy nie narzekała ziemia
jak boi się ów cienia
cienia mojego, czarnego ducha
pół ze mnie, pół ze słońca zrodzonego
taka dobra kostucha, która idzie ze mną
w obecności światła słonecznego
a ja idę poboczem
śmiejąc się od ucha od ucha
z ziemi podnoszę dojrzałe owoce
do worka je zbieram i lata słucham
jabłka, gruszki, śliwki w sadzie
dla włóczęgi to nie kradzież
agresty, wiśnie i czereśnie
zamykają mi kieszenie
na sam wieczór jest za wcześnie
by się żegnać z cieniem
do koszuli jabłek, gruszek
no i trochę śliwek, twardych, ładnych
odkąd pamiętam takie jadłem
a miękkie były robaczywe
do foliowej reklamówki
nazbierałem garście jagód
wiśnie, czereśnie, agresty i borówki
maliny, porzeczki, poziomki
i do smaku
miąższ z pokrzywy, w którą wpadłem
zbliża się już słońca zachód
pod ostatnią łuną promienia
by w nocy nie dopuścić strachu
z ogniskiem siedzę bez swojego cienia
smażę kolby kukurydzy
to w ogień patrząc to w gwiazdy
od lasu żem kijki pożyczył
i wtem nimi wznoszę toasty
za nieświadome zamknięcie oczu
za czuwanie nade mną w tym czasie
za łoże miękkie gdzieś na uboczu
za poranne przyśpiewki ptasie
za rzekę tuż obok lasu
i sadu też nieopodal
że mogłem w niej pluskać zawczasu
nim wstała ze słońcem przyroda
noc przespałem pod brzózkami
telepało mną sumienie
wschód podniosły obłokami
nim słońce zgrzało ziemię
i co dalej i gdzie teraz?
gdzie można podziać lęk?
której strony drzwi otwierać?
jaki życia to jest dźwięk?
pewnie ona tęskni, ale
pewnie tęsknią wszyscy
zapragnąłem być najdalej
tam gdzie nikt nie błyszczy
tam gdzie człowiek jest człowiekiem
a filozofia życia u podstaw tkwi prostoty
gdzie nad jasno-świeżym brzegiem
zmywa się swej pracy poty
gdzie się marszczy czoło
z uśmiechem, bo wesoło
chociaż ból objawem znoju
bywa, człowiek z nim ma sojusz
a praca wre i nieraz pod zabawę
się umywa, choć dotkliwa potem
jak to w polu w żarze słońca
czasem trzeba kpić z gorąca
do zachodu trzymać nogi
by nie upaść przed zachodem
w kłosy rzewne a i złote
aż do końca
z uśmiechem na twarzy idę poboczem
i każdy jeden to pewny mój krok
z góry czasami sturlam się, stoczę
zwykle dla frajdy dobre jest to
za czwartą jestem już górą i rzeką
za ósmym lasem i szóstą doliną
sierpniowe promienie całego mnie pieką
pasuje tę podróż dalej przepłynąć
obgryzam jabłko sięgając wzrokiem
na pola dalekie, gdzie młócą sierpami
owocu tego nasycam się sokiem
błyszcząc w oddali białymi zębami
krzyczą w moją stronę zupełnie sami
i wołają: — wędrowcze z Bogiem!
ja odpowiadam trzepocąc ustami
pokój rodzinie Twojej i Tobie
do tańca śmierci Danse Macabre
zapraszają mnie w ten upał
nim rękawy podwinąłem
to do studni z wiadrem
po wodę żem się udał
i już tańczę pochylony
nad złocistym zbożem
patrzą na mnie dziewki, żony
w wiejskiej swej pokorze
wtem o zmroku, gdy leżałem
na rozległych siana stogach
czyjeś głosy posłyszałem
a ów zachód miałem w nogach
— też ja często tutaj marzę
rzekłszy starszym głosem obok
córka z ojcem gospodarzem
który wdzięczny jest za pomoc
— widzę, żeś porządny człowiek
i nie gonisz za pieniądzem
pot Ci nie zamyka powiek
i nie chylisz się przed słońcem
młody jesteś jak się patrzy
a i bliski sercu memu
no i ręce też masz Boże
dobrze to o Tobie świadczy
więc jeśli wolę masz ku temu
to się z moją córką ożeń
tylko jedna mi została do wydania
starszym trzem już wyprawiłem weselisko
tę najmłodszą to Ci daję bez wahania
jeśli chcesz to bierz, a ja dziękuję Ci za wszystko
kończąc odszedł człowiek stary
i zostawił nas tu samych
pełen nieprzeciętnej wiary
że my sobie radę damy
abyśmy sobie pogadali
byśmy lepiej się poznali
zakochali
jak na imię masz? — spytałem
Katarzyna — powiedziała
ja jej wszystko wyjaśniałem
ta się przy mnie rozbierała
założyłem jej z powrotem
tę sukienkę zwiewną
straciła na mnie swą ochotę
stojąc z miną gniewną
Moja Droga, stać się to nie może
zowie się niebieskim ptakiem przecież
i zanim poranne wstaną zorze
będę już gdzie indziej w świecie
za drugą doliną
i piątą górą
za trzecią chałupiną
i siódmą chmurą
dopowiadam do tych zwierzeń:
piękna dziewko, chciałbym Ciebie
lecz ja często jestem zwierzę
które boli tak, że nie wiem!
pewność mam, że zrozumiałaś ogół mego życia
odrzut mój i rezygnację z tak cennego daru
wszystko lepiej pojmiesz, gdy pozwolisz na źrenicach
zasiąść gwiazdom i pyłkowi tego czaru
światło księżyca przez oczy dopuścisz do serca
zobaczysz, co czuję, gdzie jestem, co robię
i jaka to dziwna jest poniewierka
zobaczysz to wszystko na sobie
zobaczysz te noce i głód mój poczujesz
ja wtedy wychodzę i czujnie poluję
zobaczysz tu tego, siedzącego nad rzeką
pod niebem stojącym jak stawy, mielizny
jak mieni się woda w świetle przejrzystym
to woła przyroda do nóg mych, by przyszły
znowu w inne dale
i dalej i dalej
koszmar za koszmarem
w nieznane, w nieznane!
pochyliłem głowę, a ona rzekła:
— dobrze już dobrze, chodźmy do domu
objęła dłonią szyję i w nadmiarze ciepła
szliśmy boso, jakby po kryjomu
z twarzy gospodarz znał już odpowiedź
napomknął tylko: — i cóż tu ja mogę?
pieniędzy też nie chcesz, mówię ja Tobie
weźże jedzenia na swą długą drogę…
wziąłem, co w darze i za wdzięczność swoją
wręczyli mi tej nocy ludzie poczciwi
wy będziecie spać, a ja jak młody kojot
przed czasem ucieknę godzinom myśliwym
idąc jasnym poboczem
witał będę świeżą rosę
przegryzę jakieś owoce
a potem się nią upiję
ze dwa razy się zatoczę
i tak włóczęga żyje!
czasem z rana walnie się pod drzewem
wolny jest i robi to za swoim pozwoleniem
słońce wstaje, ptaki budzą go swym śpiewem
w noc idzie w dali, ze swoim kumplem
cieniem…
tedy można ze spokojem odejść w las
wejść do rzeki upragnionej w świetle fal
rozpalić ogień pod milionem gwiazd
księżycową nocą zbierać siły w drugą dal
oto powstał ten, co targnął siebie na tułactwo głębi
własnej przede wszystkim a i życia a i śmierci
raz pomiędzy a czasami miłość wokół rozmaicie tętni
a czas na to obojętny nieubłaganie pędzi
oto wstałem ja spod sławnych białych drzewek
odkąd pamiętam ptaki zawsze budziły mnie śpiewem
otrzepałem kurtkę, spodnie, ruszając w melancholię
stoicką niepogodę, w której mogłem już iść swobodnie
chłodem dął rytmiczny wiatr
obłoki purpurowe zbierały się nade mną
horyzont mgłą zaszedł i dzień jakby zbladł
nastała burzliwa w istocie swej ciemność
pioruny biły rozjaśniając mi drogę
wtem przypomniała się ona i ciepły nasz dom
przed siebie iść muszę, zawrócić nie mogę
las szumiał mi zewsząd, tam rozległy mam kąt
wstąpiłem w szeleszczące liście drzew zroszonych
a ulewa narastała podkreślając poniewierkę
człowiek rzucił się w nieznane cały roztrzęsiony
tak i teraz przydałby się ktoś, kto złapałby za rękę
ani stąd ani zowąd nie przybędzie żadne wsparcie
trzeba zmierzyć się łaskawie z tą nieprzychylną burzą
wyjść i iść do przodu ryzykownie na rozdarcie
przez pioruny, co drastycznie oczy moje mrużą
i zmrużyły się ponownie, głos czyjś posłyszałem
a mówił jakby do mnie szturchając moje ramię:
— żyjesz pan, panie? wstaniesz pan, czy nie wstaniesz?
— wstanę, wstanę — odpowiadam dwakroć jasno z zapytaniem…, co się stało?
— grzmiało panie, grzmiało! a pan żeś burzę przeleżał całą
— jak to całą?
— a no całą…
idę ja z doliny
schodziłem ze wzgórza
patrzę, bez peleryny
idzie, gdy burza?
i gwałtownie upadł pan
pioruny szaleńczo biły
żem blisko był, a Bóg tak chciał
tom z powrotem do doliny
po jaką pomoc poszedł
taką prawdę panu głoszę
starszy to był człowiek
z kapeluszem na głowie
leżałem na posłaniu zrobionym ze słomy
a brodaty chłop siedział tuż naprzeciw
— skądże jesteś? — spytał zaciekawiony
— ze świata — powiadam, świata trochę zwiedzić
— niebezpieczno tak się włóczyć, mus uważać lepiej
— ja chce się życia uczyć i poznawać siebie
— kiedyś uczyłem ja w szkole, stare to dzieje
a teraz utrzymuję oborę i wcale źle nie jest
— a czegoście to uczyli i czemuż dalej nie uczycie?
— zamknęli — wyrzucili, a później inne wołało życie
— a to przykro mi najmocniej
— nie potrzeba, lecz dziękuję, odpocznij
— a przepraszam, gdzie pan wtedy stąpał?
— ach, proszę odpoczywać panie…?
— Ignacy
— tam gdzie kwiatów pełna łąka!
poleż jeszcze, potem wstaniesz
ja już muszę iść
ktoś o Ciebie tutaj zadba
— a czy raczy pan jeszcze przyjść?
— jak nie zjedzą mnie mokradła!
— dziękuję za… (z niepewnością jąłem) wszystko!
— dbaj chłopcze o swoją przyszłość!
starzec skłonił siwą głowę
i podążył w długą drogę
ja natomiast wstałem
z wędrówki się otrzepałem
i czekałem…
nic się nie działo
nie podchodził nikt
o nic nikt nie pytał
nie wiem, co się stało
nie miałem przecież zwid
nikt mnie już nie witał…
zachodzące słońce spod chmur ostatnie promienie chowało między wzgórza
ruszyłem z miejsca udeptanymi ścieżkami chodząc po wsi owej
nikt nie dostrzegł osoby mojej, jakby każdy skręconą nosił głowę
a dzień na siłę godzinę jasności swej wydłużał
wobec tego otworzyłem pierwszą lepszą stodołę
tam na stogu siana zmęczony łeb mi poległ
przez szparę w dachu w niebo zachmurzone
patrzyłem przez jeden wycieńczony moment
myślałem przez chwilę o tym gdzie zabrnąłem
aż wreszcie zmorzył mnie sen i spokojnie zasnąłem
Mateusz Nocek
Dzisiaj mamy niezwykłą przyjemność porozmawiać z Mateuszem Nockiem, który jest autorem poematu inspirowanego twórczością Edwarda Stachury pt. „skądinąd”.
Autor: Mateusz Nocek
Tytuł: „skądinąd”
Rodzaj literatury: Poemat
Wydawca: Oficyna Wydawnicza RuthenicArt, 2019, Krosno
Data wydania: 2 marca 2019 roku
Format: 135x205 mm, oprawa miękka
Wydanie: Drugie
Nakład: -
Liczba stron: 84
ISBN: 978-83-952033-2-9
Projekt i wykonanie okładki: Justyna Chabińska
Zdjęcie okładki: -
Fragmenty książki do przeczytania:
Fragmenty książki do obejrzenia i wysłuchania w wykonaniu autora:
i jeszcze kłaniam się Tobie Beskidzie Niski
nikt naprawdę nie wie, co w mej głowie siedzi
Artykuły i recenzje:
„skądinąd” - przesłuchanie autora Mateusza Nocka - na stronie wydawnictwa
Miejsce gdzie można kupić książkę – na stronie wydawnictwa
Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.
Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury
TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.
ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY
Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.