W dniu 19 sierpnia, podczas V Niebieskiej Tancbudy - Stachuriady w Falentach zostały ogłoszone wyniki konkursu „INFINITIVUS STACHURY” inspirowanego twórczością Edwarda Stachury, organizatorami którego były portal Stachuriada.pl oraz Stowarzyszenie Literackie „Witryna” w Stalowej Woli.
Jury w składzie:
Elżbieta Ferlejko – prezes Stowarzyszenia Literackiego „WITRYNA” w Stalowej Woli, jako przewodnicząca jury, oraz Krzysztof Galas – prezes Wielkopolskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, Barbara Rejek – pisarka, redaktorka, animatorka kultury, Leszek Kiński – poeta, animator kultury, za nadesłane zestawy wierszy przyznało następujące nagrody:
Miejsce I - Bogdan Nowicki, godło „Opal”;
Miejsce II - Anna Piliszewska, godło „W kratkę”;
Miejsce III - Dominik Ćwik, godło „S.E.N.”
Jury postanowiło również wyróżnić zestaw wierszy „Archipelag 1” i „Archipelag 2”, dedykowane Edwardowi Stachurze, autorstwa Arkadiusza Stosura (godło Charvieu).
W kategorii II „O urokach Ziemi Raszyńskiej”, za najlepszy wiersz Jury uznało wiersz Anny Piliszewskiej ( godło W kratkę), pt. „Echa i cienie”. SERDECZNIE GRATULUJEMY!
Niżej prezentujemy wiersze laureatów.
Bogdan Nowicki
Godło: „OPAL”, kat. I
FABULA APOKATASTASIS. CZYTAM OPOWIADANIA STEDA.
Wracam do młodości, zwłaszcza przy opowiadaniu, kiedy utyka
on pod Annopolem i tapla się w rzece, bo skwar niemiłosierny –
taki jak tego lata, i wieś, i stodoła, i wolność,
co jest przekleństwem – bo skoro można iść tam czy siam,
to właściwie idzie się nigdzie: donikąd, do nikogo do
niczego –
że bez celu, to małe piwo, że bez szansy na ten cel,
to już jest problem, tak potężny, że ryby wyskakują
na brzeg, aby się nie utopić,
- wtedy opowieść jest to zupełnie inna opowieść
- inny jej miąższ
- soczyste opisy tego, co kardynalne, pierwotne, bezsłowne
- z naskórkiem percepcji Błędnopławu, który widząc to,
co widzi, chce przeniknąć powłokę widzialności
- czegoś, co zasłania samym sobą,
więc wyłuskuje z otoczenia tysięcy obracających się szprych:
pauzę;
płatki azalii śpiące w leukocytach;
żniwiarzy w szparach okiennic in excelsis soli;
drzazgi tkwiące między żebrami;
miłosierdzie dla oczu, słuchu, dotyku, języka:
całą jaskrawość,
kiedy jest Się,
bez podmiotu, bez ego, bez pamięci
poczęcia i kresu,
obecnością istniejącą bez jakiegokolwiek wyrazu,
niemotą,
lewituje, a jednocześnie jest tego lewitowania,
pasterzem,
kimś komu nie stoi w gardle opierzone pychą
Ja.
Bogdan Nowicki
Godło: „OPAL”, kat. I
FABULA APOKATASTASIS. JESZCZE RAZ ZADYMI POPIÓŁ
Po Rynku w Aleksandrowie Kujawskim, okryty włoskowatym
puchem zaświatów, przechadza się Sted.
Karciarzy bolą stawy kości, kiedy wstają zza stołów, włóczy się
za nimi smog i odciski butów w miękkiej zielonej wykładzinie.
Karetki pogotowia wietrzeją przy krawężniku, po nocnym
dyżurze zasypiają z noszami wepchniętymi do środka.
Na kawiarnianych placykach druciane krzesełka sterczą do
góry nogami, farba złazi z nich, jak przemijanie.
Po kocich łbach turla się butelka po piwie, błyszczy w niej
łuna Mlecznej Drogi, i pluszowy odór ciepła.
Spacerują wyprostowane gołębie, aż po cienkie pończochy
mgły, nie potrzebują skrzydeł, starcza im mania chodzenia.
Mniej ważą szyldy zawieszone pod sufitem wypukłego nieba,
perfumerie, stemple, weloniarnie zamieniają się w obłoki.
Ratuszowy zegar liczy dni, dni mu się mylą, nikt już nie wie,
o której schodzi się na herbatę z aromatem Cejlonu.
Pod filarami rosną pieczarki, zatęchłe od petów i niedopałków,
i leży koronkowa rękawiczka bez nazwiska i adresu.
Za chwilę ogromna cysterna, sikająca pienistą wodą, zmyje
ten słynny po piątej pięć pejzaż, i tylko w popielniczkach
jeszcze raz zadymi popiół.
Anna Piliszewska
Godło: „W KRATKĘ”, kat. I
Za wcześnie, za późno
W liściach chrzanu podobnych do postrzępionych uszu
Słonia albo mamuta, kołysze kroplami brzask – czas
Wzuć buty i ruszyć, nie mów że jest za wcześnie, bo
Światło ostrzy już brzytwę.
Jeszcze nie całkiem zdarte stare, wierne podeszwy,
Jeszcze się nie popruła koszula, choć w słońcu doszczętnie
Zblakła i zaraz puści na szwach, lecz nie mów że jest za późno,
Bo gwiżdże lokomotywa – jest biała jak świeży śnieg.
Do twarzy mi w szarym swetrze, a tobie w wianku z koniczyn.
Na deskach naszych teatrów rozdeptał ktoś rekwizyty, ale to nic,
Naprawdę. Być może jest jeszcze wcześnie, być może już
Bardzo późno. O rynnę zahaczył wiatr – wygwizdał noc
I gałęzie, całe w frędzlach pajęczyn – więc nie mów głośno,
Nie szeptaj. Mgła podnosi się wolno, zakasuje swą
Szarą półprzejrzystą sukienkę. Jutro wezmę pod rękę
Moją wierną samotność – powędruję przed siebie, gdy
Wieczność wyostrza brzytwę - zanurzę się w żal i w dal…
Anna Piliszewska
Godło: „W KRATKĘ”, kat. I
Zanim
Trzymaj się tylko ciszy i gałęzi jabłonki, choć jeszcze nie dojrzały
Owoce – potrząśnij, a deszczem płatków i liści ozdobisz głowę,
Zmęczoną twarz unieś – kory zapach poczujesz i pojmiesz:
Trzymać się trzeba tego, co jest w zasięgu garści. I tego co
Księżycowe. Powiezie nas Wielki Wóz, kiedy sierp srebrny pilnie
Ścina płaty powietrza, a myśli krążą zmęczone – wtedy warto
Zrozumieć: trzymać się trzeba wiatru, który umie zakręcić
Człowiekiem jak wiechciem słomy, choć taki jest przeźroczysty,
Że być może go nie ma. Lecz trzymać się trzeba drogi
Krętej, zastawiać za sobą domy, sady, lasy, kobiety ,
Witając wciąż nowy kurz. Z bezpańskim kundlem się
Zbratać, przehandlować z wiewiórką ostatni orzech
Za grosik, za oddech i za obłoki, nim się zeszyty w kratkę
Skośnym pismem zapełni i wreszcie zaśnie spokojnie
Pod dachem nieba zmarszczonym, z kieszenią pomiętych
Wierszy nienapisanych – gdzieś, na rubieżach świata
Wietrznych…
Dominik Ćwik
Godło: „S.E.N.”, kat. I
***
Na dnie tej nocy
w szalonym zwidzie
z diabłem
zagrałem
o poznanie
Do krawędzi ostateczności
pozostał tylko mały krok
wszechświat stał już otworem
by zespolić mnie
z wszechistnieniem
i nagle szyderczy chichot
i strach
że tam już tylko nicość
Ten dzień
przyszedł inaczej
niż zwykle
resztki snu na rzęsach
uderzył przerażeniem
Śmierć odeszła
bez rozczarowania
z uśmiechem politowania nade mną
i z niezachwianą
pewnością siebie
Dominik Ćwik
Godło: „S.E.N.”, kat. I
***
Rozwiał się
sen niedośniony
spłoszony
blaskiem słońca
patrzyłem
w szklaną kulę
wieczności
ale i końca
widziałem
ból w spojrzeniach
i strach
i radość
na ustach
słyszałem
śmiechy i śpiewy
i lament
w czarnych chustach
rozwiał się sen niedośniony
spłoszony
krzykiem ptaków
dobrze że
nie dośniłem
do końca
wszystkich znaków
Arkadiusz Stosur
Godło: „Charvieu”, kat. I
Archipelag 1
Edwardowi Stachurze
Cokolwiek zrobię nie wiem co będzie dalej Tak pomyślał poszedł skrajem drogi Słońce dopalało się nad wzgórzami gasiło swoja urodę Pierwszy dzień zimy kończył się niespodziewanie
To nic takiego
myśl jest senna ospała nieprzyjemna
tonie w głębinach nieoczywistych
myśli i zdarzeń jeszcze chaos
ten mistrz patosu i hałasu
jest zawsze blisko czaruje olśnieniem
i zachwytem nad pokazem światłocienia w lustrze
załamaniem pogody bruzda na policzku
trywialnym pryszczem
Światło zapala się jasną smugą
do pokoju dziecka
wchodzi matka świeca w dłoniach
drży jest wzrok nie nadąża
za przemianami świata
a jednak jej ufność nie zawodzi
nigdy jej miłość
jest dowodem na istnienie
aniołów synek budzi się rano
i znajduje jedno białe pióro na szarym dywanie
to znak niewątpliwie przywiązania
bogów do ludzi
szczegół który budzi zaufanie
Dziecko wsiada na konika
mach szabelką budzi się
w chmurze chciałoby się bawić
z aniołami ale ich zabrakło
są na ziemi poszły na wojnę
pochylone zgarbione brudne i głodne
w brunatnych i zielonych mundurach
udają nieporadnie ludzi
jedynie w ich oczach
płonie ogień może to lampa życia
nieporuszony płomyk niesiony
przez świętą postać
Świat staje się przeźroczysty jak ikona
ma geometryczne kształty
wymiary niebiańskiej nieprzyzwoitości
mieni się barwami czerwieni błękitu
lekkiej zielni jakby nie istniały pory roku i czas odłożony w kalendarze
Arkadiusz Stosur
Godło: „Charvieu”, kat. I
Archipelag 2
Edwardowi Stachurze
Mówił jak mędrzec chciał być pobożny i dostojny a jednak
był tylko zwykłym człowiekiem pozbawionym nadzwyczajnej mocy
Załamanie pogody w środku małego pokoju
nie zdarzało się zbyt często
światło gasło nie pokazywało
swojej niszczycielskiej mocy
dni skracały się na środku
rosła kupka popiołu
melancholijny kurz dostojnie
osiadał na nieporuszonych przedmiotach
nawet kotnie wiedział
gdzie zdrzemnąć się na chwilę
marzył żeby zjeść tłustą rybę
na kolację i zatopić się w marzeniu
o innym świecie tymczasem wszędzie
rozrzucone były zabawki|
nieporządek rujnował świat
ułożony od dwóch lat bez
słów za pomocą gestów
i nieporadnych dźwięków
wydawanych przez bliźnięta
dotykające każdej rzeczy z nabożeństwem
lekiem przekonaniem że to tutaj
kończy się nie poznany dotychczas świat
jak archipelag gdzie
rosną egzotyczne rośliny
pachną zioła słychać cichą muzykę
a my nie możemy doliczyć się
wszystkich szczegółów ufamy
w sens i porządek ruchu wskazówek
zegara nurtu rzeki lotu ptaków
obrotu dalekich planet tylko
czasem udajemy że jesteśmy
filozofami i stwarzamy coś z niczego
mówimy to jest albo tego tu nie było
to jest bytem a to nie jest
zamyślamy się na losem piórka
opadającego w dół aż wreszcie
nadciąga księżyc kroimy chleb na ćwiartki
kropimy go wonną oliwą
gryziemy do sedna smaku
już wiedząc że przyjemność nie jest
grzechem lecz raczej koniecznością
i zasypiamy czekając na poranne
niebo wypełnione obłokami
jak dziecko które chce złapać
krótkimi rączkami balon wspinający się do nieba
Anna Piliszewska
Godło: „W kratkę”, kat. II „O urokach Ziemi Raszyńskiej”
Echa i cienie
Dokąd tak biegną pilnie przez zmęczone upałem alejki sennego
parku? Chcą dotknąć zaprzeszłości? Niechaj dotkną – poczują
cierpliwą chropawość kory. Z ptasich wątłych oddechów
wysnuje się nić modlitwy, gdy wytoczy się księżyc jak cynowa
patera – jeszcze błysk, a upadnie; utopi w Stawach Raszyńskich
i przestrzeń zadrży ostrożnie, ale nikt nie dostrzeże nikłych strzępów
poświaty. Noc ma kolor grafitu, lewkonii i suchych liści. W gałęziach
buszuje wicher – porwał komuś kapelusz! – turla go niczym piłkę
zszytą z barwnych kawałków zetlałego perkalu. Od Austerii
wyraźnie niosą się echa kopyt – po onirycznym niebie pędzi, pędzi
pocztylion – gdy kto ciśnie mu listy; porwie je i powiezie
do mieszkańców zaświata.
W pałacowych komnatach zamigota kandelabr – zaszeptają kobiety.
obrócą się kołami wieków. Mysz zapiszczy w spiżarniach, złocistymi
ziarnami się napełnią spichlerze, młyn przebudzi swe żarna.
Kot porusza wahadłem szafkowego zegara, ktoś czesze włosy
przed lustrem: cień ze srebrnym grzebieniem – skąd sfrunęły do
Falent te lunarne widziadła? Nie zgaduj – nikt nie odgadnie. Jest
odwieczną zagadką, dlaczego to, czego nie ma, próbuje się
uobecniać; oblekać w pozór materii. O parapet zaskrobał
szpon chłodnego powietrza. Lecz może to tylko wiatr...
Jeszcze raz SERDECZNIE GRATULUJEMY i zapraszamy w do konkursu w przyszłym roku.
Na zdjęciach widać tylko laureata głównej nagrody Bogdana Nowickiego, który jako jedyny przyjechał na wręczenie nagród, i członków Jury.
Elżbieta Ferlejko